poniedziałek, 25 listopada 2019

Człowiek w ogniu (2004) Sztuka zemsty

Tytuł: Człowiek w ogniu
Tytuł oryginału: Man on Fire
Produkcja: USA, Wielka Brytania 2004
Obsada: Denzel Washington, Dakota Fanning, Marc Anthony
Gatunek: Dramat, Sensacyjny
Czas: 2 godz. 26 min.
Filmweb: 7,9/10

"Człowiek może być artystą w różnych dziedzinach, na przykład w gotowaniu. Creasy jest artystą śmierci i właśnie zamierza stworzyć arcydzieło".

Te słowa zdają się być istotą "Człowieka w ogniu" Tony'ego Scotta. Reżyser takich produkcji, jak "Prawdziwy romans" czy "Top Gun" znów pokazuje nam, jak powinien wyglądać film akcji, który wybija się ponad popularny schemat „zabili go i uciekł”.

Tony Scott, reżyser "Top Gun", "Prawdziwego romansu" oraz "Człowieka w ogniu"

Creasy (Denzel Washington) jest świetnie wyszkolonym zabójcą, jednak uzależnienie od alkoholu dyskwalifikuje go jako najemnika. Zdesperowany postanawia odwiedzić swojego starego znajomego, który teraz mieszka w Meksyku – Rayburna (Christopher Walken). Ten załatwia mu pracę ochroniarza małej dziewczynki – Pity (Dakota Fanning). Z początku Creasy bardzo chłodno traktuje Pitę, lecz z czasem dziecko go zauracza i oboje się zaprzyjaźniają. Pewnego dnia dochodzi do porwania dziewczynki. W wyniku strzelaniny Creasy zostaje ciężko ranny i trafia do szpitala. Okazuje się, że porywaczami byli skorumpowani policjanci, a ochroniarz jest teraz oskarżony o zabójstwo dwóch z nich. Z pomocą Rayburna ucieka ze szpitala. Gdy dowiaduje się, że Pita zginęła z rąk porywaczy, postanawia się zemścić...

Denzel Washington (John W. Creasy)

Tony Scott już niejednokrotnie pokazał, że jest znakomitym reżyserem, jego poprzednie produkcje "Top Gun", "Ostatni skaut", "Wróg publiczny" należą już do klasyki gatunku. Reżyserując "Człowieka w ogniu", postawił poprzeczkę jeszcze wyżej, jest to bowiem jeden z jego najlepszych filmów. Wszystko tu jest dopracowane niemalże do perfekcji. Wyraźnie widać doskonały warsztat: znakomity scenariusz autorstwa Briana Helgelanda ("Tajemnice Los Angeles", "Rzeka tajemnic"), zdjęcia Paula Camerona ("60 sekund"), montaż Christiana Wagnera ("Prawdziwy romans", "Bez twarzy") oraz muzykę Harry'ego Gregson-Williamsa ("Królestwo Niebieskie", "Shrek"). Wszystkie te elementy znakomicie się ze sobą komponują, dzięki czemu nie można oderwać oczu od filmu. Mistrzowsko zostały zastosowane takie efekty, jak zbliżenia, oddalenia, spowolnienia i przyspieszenia. Cała ta zabawa obrazem, w połączeniu z muzyką sprawia, że czasem całość wygląda raczej jak teledysk niż klasyczny film.

Dakota Fanning (Lupina Ramos)

Mówiąc o rzemiośle filmowców nie sposób nie wspomnieć o aktorstwie, które stoi na najwyższym poziomie. Denzel Washington zagrał tu chyba najlepszą rolę życia, wykreował postać niezwykle wyrazistą, która zapadnie w pamięć na długo. Młodziutka Dakota Fanning zamieniła się w przeurocze dziecko, którego nie sposób nie polubić, Christopher Walken zagrał wprawdzie rolę tylko drugoplanową, ale na pewno będzie ją wspominał - pierwszy raz od dłuższego czasu nie jest czarnym charakterem. I oczywiście nie mógłbym ominąć najlepiej odegranej postaci, czyli Lisy. Radha Mitchell doskonale wcieliła się w rolę zrozpaczonej matki, emocje które pokazuje zdają się być prawdziwymi do tego stopnia, że mimowolnie, szczerze jej współczujemy.

Lupina Ramos

Film jest jak gdyby podzielony na dwie części: pierwsza to przedstawienie postaci i zapoznanie widzów z nimi. To tu rodzi się sympatia (lub niechęć) do poszczególnych bohaterów, to w tej części zachodzą relacje pomiędzy postaciami. Najpierw operowanie emocjami jest bardzo ostrożne, ale z czasem Tony Scott coraz bardziej nas przyzwyczaja do bohaterów i coraz bardziej się z nimi związujemy. Gdzieś w głębi wiadomo, co się stanie, ale to jeszcze nie teraz, nie ten moment. W tej chwili jeszcze trzeba się delektować błogim szczęściem i spokojem. Lecz kiedy postacie bardziej się ze sobą związać nie mogą (a widzowie z nimi), Tony Scott funduje nam zastrzyk nienawiści i rozpoczyna drugą część filmu. Pita zostaje porwana, Creasy jest ciężko ranny. Miejsce na współczucie znajdzie się, ale tylko na chwilę, zastępowane jest przez głęboką nienawiść i wściekłość. Podobnie jak Creasy, pałamy żądzą krwawej zemsty. Podobnie jak Creasy, delektujemy się każdą chwilą, w której osoba zamieszana w porwanie tej małej, słodkiej dziewczynki wyje z bólu. Żałujemy, że Creasy uciął już wszystkie palce, że porywacz już nic więcej pożytecznego nie wie. Żałujemy, że zginął tak szybko.

John W. Creasy

Tony Scott wywołuje w nas myśli, których sami się boimy. Te myśli, które są bardzo głęboko zakopane, których nie wyciągamy na światło dzienne, które rezerwujemy na najgorsze chwile, które w nas są, ale których się wstydzimy. Reżyser po mistrzowsku gra na emocjach widzów. Mimo, że fabuła "Człowieka w ogniu" nie jest na początku specjalnie wciągająca oraz że całość jest przewidywalna, nie sposób przejść obok tej produkcji obojętnie. Owszem, występuje tu coś takiego jak przerost formy nad treścią, ale w tym wypadku to forma jest najważniejsza. To doskonale poskładane elementy, takie jak aktorstwo, zdjęcia, muzyka czy montaż sprawiają, że lubimy, współczujemy, później nienawidzimy, a w końcu czujemy chorą satysfakcję. Istotą "Człowieka w ogniu" nie są jakiekolwiek filozoficzne sentencje czy wyższe cele, ale emocje, a w tej dziedzinie film prezentuje najwyższy poziom. Polecam go wszystkim, którzy chcą się przekonać, co filmowcy mogą zrobić z naszą empatią.

Ocena: 7/10 dobry

------
Polecam przeczytać recenzje Carrie (2013)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz