poniedziałek, 30 września 2019

Key to the City (1950) Clark Gable i Loretta Young znowu razem!

Tytuł: Key to the City
Produkcja: USA 1950
Obsada: Clark Gable, Loretta Young, Frank Morgan, Marilyn Maxwell, James Gleason, Lewis Stone, Raymond Walburn
Gatunek: Komedia, Romans
Czas: 1 godz. 41 min.
Filmweb: 7,7/10

Po 15 latach od "Zewu krwi" (1935) i burzliwego romansu Clarka Gable ponownie spotyka się ze swoją dawną miłością Lorettą Young. To aż dziwne, że studio dało im okazję jeszcze raz zagrać dopiero po 15 latach. Tym bardziej byłem ciekawy, co tym razem filmowcy przygotowali dla tak romantycznego duetu.

Steve Fisk (Gable), z pochodzenia robotnik to burmistrz Puget City, który przybywa na konwencję do San Francisco. Poznaje tam uroczą i skromną Clarissę Standish (Young), burmistrza miasta Wenonah. Wprawdzie początkowo oboje nie przepadają za sobą, ale z biegiem czasu zaczynają się do siebie zbliżać. Muszą jednak uważać, ponieważ prasa, a w szczególności skorumpowani politycy czyhają na ich potknięcia, szukając skandalu.

Clark Gable (Steve Fisk) i Loretta Young (Clarrisa Standish)

Tak, scenariusz jest klasyczny, a wręcz trywialny, jeśli wziąć pod uwagę doborową obsadę. Poza wspomnianymi legendami Hollywood w filmie wystąpił sam Frank Morgan (nieodżałowany Czarnoksiężnik z Oz), Raymond Burr (najlepiej znany z serialu "Ironside") oraz symbol kobiecości lat 40. i 50. Marilyn Maxwell. Niestety miałki i przewidywalny scenariusz nie pozwolił rozwinąć skrzydeł obsadzie aktorskiej. Przeciętny widz nie będzie zaskoczony absolutnie żadną sceną, którą ujrzy na ekranie. Mamy tutaj typową komedię pomyłek, omyłkowe aresztowania czy też bijatyki na pięści z finałem w fontannie. Na szczęście chemia między filmową parą jest autentyczna i naprawdę wyczuwalna. Śledząc ich, czasem absurdalne, perypetie gotowi jesteśmy uwierzyć, że to się naprawdę wydarzyło. Chociaż niekiedy trzeba być naprawdę pobłażliwym dla scenarzystów. W końcu kto by uwierzył, że taka subtelna, wręcz eteryczna Loretta Young mogłaby posługiwać się tak sprawne chwytami zapaśniczymi?! No właśnie! A w tym filmie mamy taką scenę. Realizm nie jest może wyznacznikiem dobrej komedii, ale jednak wypadałoby zachować pewne proporcje w fabule.

Steve Fisk i Clarrisa Standish

Film zawiera kilka smaczków dla fanów twórczości Gable'a. Jeden z motywów muzycznych pochodzi wprost z przeboju lat 30. "San Francisco". Z kolei scena w której "król Hollywood" chce otworzyć drzwi siłą natychmiast musi kojarzyć się z "Przeminęło z wiatrem".

Clark Gable i Loretta Young

"Key to the city" jest lekką, przyjemną, ale też do bólu zwyczajną komedią, jakich wiele powstało w złotej erze Hollywood. Właściwie gdyby nie wspaniały duet aktorski ten film zasługiwałby na sporo niższą notę. Magia wielkich sław, osobowości srebrnego ekranu robi swoje.

Ocena: 6/10 niezły

------
Polecam przeczytać recenzje Nie pozwól mi odejść

niedziela, 29 września 2019

Statek szaleńców (1965) Statek nas wszystkich

Tytuł: Statek szaleńców
Tytuł oryginału: Ship of Fools
Produkcja: USA 1965
Obsada: Lee Marvin, Vivien Leigh, Simone Signoret, José Ferrer
Gatunek: Melodramat
Czas: 2 godz. 29 min.
Filmweb: 7,7/10

Nowela, na podstawie której powstał "Statek szaleńców", została opublikowana w 1962 roku, ale autorka pracowała nad nią od roku 1940. Inspiracją do jej napisania stał się dla Katherine dziennik, który prowadziła, podróżując z Veracruz w Meksyku do Bremerhaven w Niemczech w 1931 roku. O ile stworzony później na jej podstawie film otrzymał dosyć zróżnicowane oceny, o tyle sama nowela była najlepiej sprzedającą się nowelą w 1962 roku. Znakomita sprzedaż książki skłoniła Hollywood do stworzenia adaptacji filmowej. Rozpoczęła się prawdziwa bitwa o prawa do książki, w której udział wziął nawet sam David O. Selznick. Ostatecznie walkę wygrało United Artist, płacąc za prawa do książki 400 tysięcy dolarów. Do stworzenia filmu zostali powołani reżyser Stanley Kramer i scenarzysta Abby Mann.


Mimo że w filmie została pominięta znaczna część noweli, to jej główny duch został zachowany. Pierwszą zmianą, jaką wprowadzili Stanely Kramer i Abby Mann, było przeniesienie akcji o dwa lata w czasie tj. do roku 1933. Chodziło o to, aby spotęgować złowrogą moc faszyzmu unoszącą się nad głowami pasażerów - mimo że ci zdają się tego nie dostrzegać. W filmie nie ma linearnego przebiegu akcji - jest to ciąg epizodów z udziałem różnych osób. Podobnie jak nowela film pokazuje nam pasażerów płynących z Meksyku do Niemiec. Z ich spotkań, rozmów i wyznań powoli wyłaniają nam się ich losy i portrety psychologiczne. I tak widz przekonuje się, że są to jednostki wrażliwe, często niezrozumiałe przez innych. Osoby rozczarowane tym co przyniosło im życie, lękające się przyszłości ale zarazem patrzące z nadzieją na to, co może im ona przynieść.

Simone Signoret (La Condesa) i Lee Marvin (Bill Tenny)

Mamy więc tutaj między innymi młodych kochanków - Jenny (Elizabeth Ashley) i Davida (George Segal) prowadzących ze sobą niekończące się spory. Chłopak - początkujący malarz - nie potrafi pogodzić się z faktem, że musi żyć na koszt swojej bogatej partnerki.

Lee Marvin (Bill Tenny) i Vivien Leigh (Mary Treadwell)

Poznamy zdeklarowanego antysemitę Siegfrieda Rubera (José Ferrer) oraz profesorostwo Huttenów z ich nieodłącznym psem Bebe, którzy jako nieliczni dostępują zaszczytu zasiadania przy kapitańskim stole. Zaszczytu tego nie dostępuje Niemiec Freytag (Alf Kjellin), ponieważ jest żonaty z Żydówką, oraz karzeł Glocken (Michael Dunn), który z uwagi na swoje kalectwo jest "Niemcem wybrakowanym".

Mary Treadwell i Bill Tenny

Jest także pokładowy lekarz Dr. Schumann (Oskar Werner) - sam chory na serce - i jego pacjentka - tajemnicza, hiszpańska hrabina La Condesa (Simone Signoret) uzależniona od narkotyków, transportowana do niemieckiego więzienia. Ich historia jest sercem filmu. Za swoje role oboje - zarówno Simone Signoret jak i Oskar Werner - zostali docenieni przez Akademię i otrzymali nominacje do Oscara.

José Ferrer (Siegfried Rieber) i Christiane Schmidtmer (Lizzi Spokentidler)

I jest wreszcie para absolutnie wyjątkowa - Mary Treadwell (Vivien Leigh) i Bill Tenny (Lee Marvin). Już ich pierwsze spotkanie pokazuje nam, z jak nietuzinkowym duetem będziemy mieć do czynienia. - "Nie widziałem Żyda aż do piętnastego roku życia" wyznaje Bill Tenny. - "Pewnie byłeś zbyt zajęty linczowaniem Murzynów, aby zwracać na nich uwagę" - odpowiada mu Mary. Ich związek to istna komedia omyłek.

Lee Marvin i Vivien Leigh

To właśnie Mary Treadwell (Vivien Leigh) jest duszą tego filmu. Kariera Vivien Leigh została zdominowana przez dwa filmy: "Przeminęło z wiatrem" i "Tramwaj zwany pożądaniem". To smutne, że tak często są ignorowane jej wspaniałe role w filmach "Pożegnalny walc" czy "Lady Hamilton". Podobnie jest z rolą w filmie "Statek szaleńców". Vivien Leigh nie gra tu wprawdzie głównej roli, jest raczej "jedną z wielu", ale jej występ jest niezapomniany. Aktorka pokazała, że nawet z postaci drugoplanowej można stworzyć coś wspaniałego.

Lee Marvin (Bill Tenny) i Vivien Leigh (Mary Treadwell)

Podobnie jak było to w przypadku Scarlett O'Hary i Blanche DuBois - rola Mary Treadwell zdaje się napisana dla Vivien Leigh. Trudno uwierzyć, że początkowo Stanley Kramer chciał, aby rolę Mary zagrała Katharine Hepburn. Katharine roli nie przyjęła, ponieważ chciała, aby to Spencer Tracy otrzymał rolę doktora Schumanna ale Stanley Kramer uważał, że Spencer Tracy jest do tej roli za stary. Widzom wyszło to tylko na dobre, ponieważ o ile Vivien Leigh znakomicie odnajdywała się w rolach "południowych piękności", o tyle Katharine Hepburn, która była wybitną aktorką - za swoje role "dziewcząt z południa" między innymi Violet Venable (Nagle, zeszłego lata) i Amandy Wingfield (Szklana menażeria) - otrzymała bardzo zróżnicowane oceny.

Vivien Leigh (Mary Treadwell)

Mary Treadwell to 46-letnia piękność z południa, rozwiedziona i cyniczna, która nie potrafi pogodzić się z utratą młodości. Co ciekawe pomiędzy Scarlett, Blanche i Mary jest więcej podobieństw niż tylko "pochodzenie z Południa". Wszystkie trzy popadały z jednej skrajności w drugą: czasami były niesamowitymi kokietkami, potrafiły owijać sobie mężczyzn wokół palca, a znowu innym razem stawały się wielkimi damami. O ile powszechny jest pogląd, że Blanche DuBois (Tramwaj zwany pożądaniem) jest tym, kim mogła stać się Scarlett O'Hara (Przeminęło z wiatrem), o tyle Mary Treadwell stanowi mieszankę trzech postaci, w które wcześniej wcielała się Vivien Leigh. Podobnie jak Scarlett jest wyniosła i ma o sobie wysokie mniemanie. Podobnie jak Blanche ma fobię na punkcie seksu. Podobnie jak Karen Stone (Rzymska wiosna Pani Stone) nieomal panicznie boi się utraty młodości. Jednak Mary Treadwell jest nie tylko kompilacją tych trzech postaci, jest dużo mroczniejsza niż tamte (może z wyjątkiem Blanche DuBois). Przez większość filmu Mary jest pijana i narzeka na upływający czas. Nawet po sporej ilości alkoholu - przed snem bierze tabletki. Tańczy charlestona (jedna z najlepszych scen w filmie) i nakładając wyzywający makijaż kpi z utraconej młodości.

Mary Treadwell

Mary jest nieszczęśliwa, jednak nie tylko z powodu nieubłaganie nadchodzącej starości, ale także nieudanego małżeństwa. Miała bogatego męża, który się z nią rozwiódł. Odchodząc, zabrała mu wszystkie pieniądze, ale teraz nie ma ich z kim wydawać. Jest cyniczna, gdyż została bardzo zraniona. W głębi duszy płacze "kochaj mnie, nawet jeśli nie zasługuję na to, by być kochaną". Kolejny raz między postacią, w którą wciela się Vivien Leigh, a jej życiem prywatnym można było postawić znak równości. Laurence Olivier po 20 latach małżeństwa rozwiódł się z nią i poślubił Joan Plowright. W dużej mierze przyczyniła się do tego choroba psychiczna aktorki i związane z tym jej zachowanie. Kiedy Mary opowiada o swoim małżeństwie: "Byliśmy parą na pokaz. Ulubieńcami publiczności", to równie dobrze moglibyśmy słuchać Vivien Leigh opowiadającej o ostatnich latach swojego małżeństwa z Olivierem.

Laurence Olivier i Vivien Leigh

Aktorka cierpiała na psychozę maniakalno-depresyjną i ataki choroby pojawiały się także podczas kręcenia filmu "Statku szaleńców". Miała halucynacje, obrażała innych aktorów. Na szczęście większość z nich wiedziała o jej chorobie, rozumieli powody jej zachowania, wybaczali i bardzo wspierali. Zwłaszcza Simone Signoret i Lee Marvin, którzy ją uwielbiali i darzyli ogromnym szacunkiem. Lee Marvin nawet zachował na pamiątkę but, którym Vivien biła go podczas filmu.

Vivien Leigh

"Statek szaleńców" warto zobaczyć nie tylko dlatego, że jest to ostatni film Vivien Leigh (aktorka zmarła dwa lata później), ale także z uwagi na słowa karła Carla Glockena (Michael Dunn), który na samym początku wprowadza nas w atmosferę filmu:
"Nazywam się Carl Glocken, a to jest statek szaleńców. Sam też jestem szaleńcem ,
a w drodze poznacie jeszcze wielu innych. Ta łajba jest ich pełna. Wyemancypowane damy, baseballiści, kochankowie, miłośnicy psów, rozrywkowe panie, tolerancyjni żydzi, karły. Jeżeli przypatrzycie się uważniej, zobaczycie na pokładzie także siebie".

Ocena: 9/10 rewelacyjny

------
Polecam przeczytać recenzje Cezara i Kleopatrę

sobota, 28 września 2019

Nie pozwól mi odejść (1953) Na kłopoty Gene Tierney? Tylko Clark Gable!

Tytuł: Nie pozwól mi odejść
Tytuł oryginału: Never Let Me Go
Produkcja: Wielka Brytania 1953
Obsada: Gene Tierney, Clark Gable, Richard Haydn
Gatunek: Dramat, Przygodowy, Thriller, Romans
Czas: 1 godz. 9 min.
Filmweb: 6,1/10

W latach 40. XX wieku amerykańskie wytwórnie produkowały propagandowe, prosowieckie filmy, które miały przedstawiać ZSRR w pozytywnym świetle. Jednakże sytuacja uległa diametralnej zmianie wraz z nastaniem zimnej wojny i groźby globalnego konfliktu między 2 supermocarstwami. Sytuacja polityczna wywarła swoje piętno także na kinie. Recenzowany niżej "Nie pozwól mi odejść" jest tego dobrym przykładem.

Fabuła przedstawia burzliwe losy związku amerykańskiego dziennikarza Philipa Sutherlanda z sowiecką baleriną Marią. Oboje pragną opuścić stalinowskie realia i wyjechać do USA, a konkretnie do San Francisco. Jednakże wraz z zaostrzającym się konfliktem politycznym Maria nie otrzymuje zgody na opuszczenie swojej ojczyzny. Od tej pory zadaniem Phila będzie wydostanie swojej żony z ZSRR. Jest to o tyle trudne, że mężczyzna nie otrzymał ponownego prawa wjazdu do komunistycznego państwa. "Nie pozwól mi odejść" trudno zaliczyć jako klasyczny melodramat. Wątki miłosne są bowiem przeplatane subtelnym humorem. To niewątpliwa zaleta, gdyż widz nie ma wrażenia uczestniczenia w akademickim i pretensjonalnym love story. Obraz Delmera Davesa w pewnym stopniu jest parodią na życie pod sowieckim reżimem.

Gene Tierney (Marya Lamarkina)

Rygorystyczne podejście do życia, militaryzm, podporządkowanie się dyktatowi władz, a nawet przesadne zamiłowanie do biesiadowania i pijaństwo – te i wiele innych cech sowieckiego systemu można dostrzec w omawianym filmie.

Gene Tierney (Marya Lamarkina) i Clark Gable (Philip Sutherland)

W głównych rolach wystąpili nieodżałowani Clark Gable oraz Gene Tierney - aktorzy ikoniczni, nie tylko dla ówczesnych. Gable stworzył wiarygodną postać zatroskanego macho o byt swojej ukochanej. Nawiasem mówiąc dla aktora nie był to pierwszy film, w którym miał okazję zagrać w scenerii ZSRR albowiem kilkanaście lat wcześniej wystąpił w niezłym "Towarzysz X". Z kolei Tierney idealnie prezentuje się jako stereotypowa Rosjanka – piękna, urocza i eteryczna. Ciekawostką jest fakt, że oboje oprócz kwestii anglojęzycznych mają także te w języku Puszkina. Sceny głównych bohaterów są wiarygodne i rzeczywiście – widz z łatwością uwierzy w ich więź emocjonalną. I to pomimo różnicy wieku – w końcu blisko dwadzieścia lat dzieliło ekranową parę. Sprawne aktorstwo sprawia, że narracja filmu nie dłuży się. Zresztą sam film trwa niewiele ponad 60 minut, ale jest nasycony treścią i pozbawiony zbędnych ozdobników.

Philip Sutherland i Marya Lamarkina

Film Delmera Davesa to porządne kino zarówno dla sentymentalnych widzów, jak i ciekawych smaku dawnego Hollywood. Być może żaden element składowy obrazu nie wybija się szczególnie ponad przeciętność to jednak jako całość "Nie pozwól mi odejść" prezentuje się zupełnie przyzwoicie.

Ocena: 6/10 niezły

------
Polecam przeczytać recenzje Dramatu w głębinach

piątek, 27 września 2019

Cezar i Kleopatra (1945) Czas na szkolne przedstawienie!

Tytuł: Cezar i Kleopatra
Tytuł oryginału: Caesar and Cleopatra
Produkcja: Wielka Brytania 1945
Obsada: Vivien Leigh, Claude Rains, Flora Robson
Gatunek: Komedia, Kostiumowy, Dramat historyczny
Czas: 2 godz. 18 min.
Filmweb: 7,0/10

Starożytnym Egiptem rządzi piękna Kleopatra (Vivien Leigh). Do kraju przybywa Juliusz Cezar (Claude Rains). Władcy zostają sobie przedstawieni i nawiązuje się między nimi nić porozumienia. Obojgu przyjdzie zmierzyć się z trudnościami, które mogą zaważyć na ich losie...

Kupiłem ten film ze względu na Vivien Leigh. Spodziewałam się dobrego kina, tym bardziej, że dzieło Gabriela Pascala otrzymało nominację do Oscara. Niestety, srogo się zawiodłem.
Trudno ocenić, do jakiego gatunku można zaliczyć "Cezara i Kleopatrę". Nie jest to film historyczny, bo faktów z historii nie ma prawie wcale. Nie uznałbym tego za komedię, bo taka jakaś nieśmieszna. Po prostu... szkolne przedstawienie.

Vivien Leigh (Kleopatra) i Claude Rains (Juliusz Cezar)

Główni bohaterowie zostali ukazani w karykaturalny wręcz sposób. Juliusz Cezar nie sprawia wrażenia dumnego i dostojnego Rzymianina, który odmienił przecież losy świata. Jest łagodnym chłopcem o kaczym chodzie, który pozwala niewolnikowi na ubliżanie sobie i przyjmuje to z wyrozumiałym uśmiechem. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jego sukcesy to dzieło czystego przypadku. Obawiam się, że gdyby prawdziwy Cezar był taki, jak ten filmowy, to Rzym nigdy nie stałby się potęgą, a my nie używalibyśmy takich stwierdzeń jak "przekroczyć Rubikon" czy "kości zostały rzucone". Rains przypomina kilkuletniego chłopca, który dopiero co zapisał się do kółka teatralnego i nie wie za bardzo, co ma robić na scenie i jest przez to bardzo irytujący.
Kleopatra to naiwna, słodka trzpiotka kapryśna jak małe dziecko. Za niespełnienie jej oczekiwań wieszałaby najchętniej każdego. Pod wpływem Cezara niby zmienia się w mądrą, świadomą swej pozycji kobietę, ale wciąż pozostaje jedynie śliczną Egipcjanką.

Juliusz Cezar i Kleopatra

Vivien Leigh zagrała dobrze, ale jej rola stworzona przez Geogre'a Bernarda Shawa nie odpowiada jej talentowi, który pokazała w "Przeminęło z wiatrem". Leigh to doświadczona aktorka, która została zaproszona do szkolnego teatrzyku. Inne postacie, takie jak Rufus czy Apollodarus po prostu wzbudzają politowanie widza, bo są po prostu śmieszne, tak jak większość scen w filmie. Przykłady?
Pierwsze spotkanie Kleopatry z Cezarem. Kobieta woła mężczyznę, by schował się w jej "prywatnym sfinksiku" przed groźnymi Rzymianami (będącymi najprawdopodobniej bezlitosnymi kanibalami). Nie chce, by Cezar został przekąską nadciągających żołnierzy. Później oboje idą do pałacu, a tam Juliusz uczy Kleopatrę, jak ma postępować z niewolnikami, co szalenie się jej podoba i z radością odprawia swoją nianię - Ftatoteetę (nawiasem mówiąc, Cezar zawsze przekręca to imię).
Kolejna scena. Trwa jakaś bitwa, na którą władca Rzymu nie chce zabrać Kleopatry. Sprytna kobieta znajduje sposób na dostanie się do Cezara. Każe mu zawieźć w darze dywany, a w nich sto jaj jakiegoś ptaka. Zamiast jaj, do dywanów zostaje zapakowana... królowa, która bardzo cieszy się z powodzenia swojego psikusa. Nagle okazuje się, że władcy są w niebezpieczeństwie. Ale jak się stąd wydostać? Skacząc do wody! Stary Cezar umie pływać? Umie! Kleopatra? Nie! I co teraz? Cezar weźmie królową Egiptu na swój grzbiet i popłynie z nią do pałacu niczym delfin. O, tak!

Claude Rains i Vivien Leigh

Naprawdę zawiodłem się na tym filmie dorównującego poziomem do szkolnego spektaklu. Nominowana do Oscara scenografia wcale mnie nie zachwyciła (jakby zrobiona przez panią z plastyki), nudnawy scenariusz (jakby napisany przez grafomana) i króciutka migawka scen batalistycznych (żeby przypadkiem nie zachęcić uczniów do przemocy).
Niemniej jednak uważam, że warto obejrzeć ten film, by nacieszyć oczy pięknymi kostiumami oraz śliczną Vivien Leigh i dowiedzieć się, jak nie robić dramatów historycznych.

Ocena: 3/10 słaby

------
Polecam przeczytać recenzje Tramwaju zwanego pożądaniem

środa, 25 września 2019

Tramwaj zwany pożądaniem (1951) Tango libido

Tytuł: Tramwaj zwany pożądaniem
Tytuł oryginału: A Streetcar Named Desire
Produkcja: USA 1951
Obsada: Marlon Brando, Vivien Leigh, Kim Hunter
Gatunek: Dramat
Czas: 2 godz. 2 min.
Filmweb: 7,7/10

Kiedy po prawie 3-letnim scenicznym maratonie wystawiania "Tramwaju zwanym pożądaniem" na Broadwayu Elia Kazan przeniósł go na szklany ekran, wokół filmu urosło mnóstwo kontrowersji. Dzieło Kazana postrzegane było jako niemoralne, dekadenckie, wulgarne i godzące w ówczesną obyczajowość. Rozgłos przyniósł mu przychylność krytyków i uznanie publiczności. Film został obsypany licznymi nagrodami, a świat uznał, że przyczynił się do zapoczątkowania nowej epoki w dziejach kinematografii.

Marlon Brando i Vivien Leigh

Fabuła "Tramwaju zwanego pożądaniem" skupia się na relacjach międzyludzkich, emocjach, żądzach, pragnieniach i przekraczaniu granic mieszczących się we wszystkich tych pojęciach. Blanche DuBois (Vivien Leigh) przybywa do Nowego Orleanu, by odwiedzić swoją młodszą siostrę Stellę (w tej roli Kim Hunter) i jej męża Stanleya Kowalskiego (Brando). Dziewczyna coraz bardziej odwleka swój powrót do domu, co budzi irytację i narastającą złość Stanleya, który dodatkowo zarzuca jej oszustwo i krętactwo w sprawie sprzedaży domu, własności obu sióstr. Bohater za wszelką cenę próbuje dociec prawdy, co stało się z nieruchomością, jednakże w trakcie poszukiwań natrafia na niepokojące fakty z życia Blanche. Sytuacja dodatkowo komplikuje się, gdy starsza siostra DuBois stara się uwieść Mitcha (Karl Malden), przyjaciela rodziny Kowalskich.

Vivien Leigh (Blanche DuBois) i Marlon Brando (Stanley Kowalski)

Na pierwszy rzut oka Blanche wydaje się subtelną, delikatną damą, kochającą poezję, ale szybko odkrywamy, że jej zachowanie nie jest do końca normalne. Okazuje się neurotyczką, przewrażliwioną na punkcie swojego wyglądu, balansującą na granicy realnego i urojonego świata, patrzącą pustym, nieobecnym wzrokiem. I już wiemy, że niemożliwym jest, by między nią a Stanleyem doszło do porozumienia. Mąż Stelli to choleryk, człowiek twardo stąpający po ziemi, lubiący po pracy zagrać z kolegami w karty, wypić piwo czy wdać się w bójkę. Przyjmuje zasadę, że jest panem w swoim domu i nie należy mu się sprzeciwiać.

Blanche DuBois i Stanley Kowalski

Pierwotnie "Tramwaj zwany pożądaniem" miał być przede wszystkim popisem gry Vivien Leigh,  jednak zdecydowanie przyćmił ją Brando. Przyjrzyjmy się bliżej tej postaci, którą wykreował: jest dzika, niemal zwierzęca, charyzmatyczna, nieprzyzwoicie autentyczna. Łączy w sobie fizyczną kwintesencję męskości, kipi witalną energią. Ma w sobie coś, czego wcześniej nie widziano na ekranie. Brando pokazywał tu tylko siebie i niezrównanie oddawał brutalność, eksploatował swoje ciało. Grał, kierując się instynktem. Jednakże w scenach miłosnych z Kim Hunter (również świetna rola) Stanley (Brando) zmienia się o 180 stopni, jest sensualny i potulny jak baranek, nie można mu się oprzeć. To, jak wypełnia sobą przestrzeń, jest nowatorskie i atrakcyjne wizualnie, przechwytujemy każdy przebłysk emocji na jego twarzy. Jest tak absorbujący, że mamy ochotę odprowadzać go wzrokiem, gdy znika z ekranu. Jego strój - dżinsy i podkoszulek - stał się mundurkiem wszystkich jego naśladowców.

Vivien Leigh (Blanche DuBois)

Nic więc dziwnego, że po premierze publika okrzyknęła go pierwowzorem ekranowego samca, a słynna "metoda by Brando" zdetronizowała dotychczasowy sposób gry w aktorstwie: pięknie wypowiadane kwestie, powściągliwość, zachowawczość, umiar, subtelność, elegancko ubrani bohaterowie, będący uosobieniem cnót - to należało już do przeszłości. Ten nowy nurt stał się inspiracją dla całej generacji spadkobierców, jego kolegów po fachu, takich jak Montgomery Clift, James Dean, Jack Nicholson, Sean Penn czy Al Pacino. Można by rzec, że gra Leigh i Brando to poniekąd zderzenie dwóch tych stylów.

Kim Hunter (Stella Kowalski) i Marlon Brando (Stanley Kowalski)

"Tramwaj zwany pożądaniem" to bardzo intymny film. Zabiera widza do mieszkania małżonków, gdzie obserwujemy ich codzienne życie, które nie zawsze jest piękne i kolorowe.  Mamy tu pasję i namiętność, seksualność, złość, ból, przejmującą muzykę, zmysłowy nastrój oraz słynne zawołanie Stanleya, krzyczącego do żony błagalne: "Hey Stellaaaaaaaa...!", które wbija w fotel i niczym echo pozostaje na długo w umyśle widza. Mocna i kultowa scena.

Marlon Brando (Stanley Kowalski) i Vivien Leigh (Blanche DuBois)

Szkoda, że hollywoodzcy cenzorzy nieco pozbawili ostrza tego obrazu. Dlatego wiele rzeczy widz musi dopowiedzieć sobie sam (przykład: rozmowa Stelli i Blanche po "pojednawczej" nocy małżonków). Natomiast namacalna jest robotnicza, nieco przerażająca dzielnica, w której mieszkają bohaterowie "Tramwaju zwanego pożądaniem", klaustrofobiczna przestrzeń, oszczędna scenografia, ludzkie emocje: mężczyźni krzyczący na ulicy, ich sekrety: ukazanie problemu pedofilii. Kluczowe tematy serwowane nie wprost. Takich filmów nie kręci się często w Hollywood, tym bardziej jest to obowiązkowa pozycja dla każdego miłośnika kina.

Ocena: 8/10 bardzo dobry

------
Polecam przeczytać recenzje Rzymskiej wiosny Pani Stone

niedziela, 22 września 2019

Dramat w głębinach (1958) "Podwodny konflikt"

Tytuł: Dramat w głębinach
Tytuł oryginału: Run Silent, Run Deep
Produkcja: USA 1958
Obsada: Clark Gable, Burt Lancaster, Don Rickles
Gatunek: Dramat, Wojenny, Akcja
Czas: 1 godz. 33 min.
Filmweb: 6,9/10

Wśród najsłynniejszych filmów wojennych, których akcja rozgrywa się na pokładzie łodzi podwodnej wymienić można m.in. "Polowanie na Czerwony Październik" czy "Okręt". W poszukiwaniu innych tytułów z tego gatunku sięgnąłem po sędziwy "Dramat w głębinach" w reżyserii Roberta Wise'a. Z dużą rezerwą przystąpiłem do oglądania, świadomy ograniczeń dawnego kina.

Clark Gable (Komandor "Rich" Richardson) i Burt Lancaster (Porucznik Jim Bledsoe)

Fabuła filmu, oparta na książce kapitana Edwarda Bleacha, została osadzona w realiach II wojny światowej, a konkretnie konfliktu amerykańsko-japońskiego. Doświadczony dowódca łodzi podwodnej P. J. Richardson (Clark Gable) za wszelką cenę chce zatopić japońskiego niszczyciela, który jest odpowiedzialny za liczne straty amerykańskiej marynarki wojennej, w tym za zniszczenie jego jednostki. Ku niezadowoleniu młodszego i ambitnego porucznika Jima Bledsoe (Burt Lancaster) Richardson zostaje oddelegowany do dowodzenia łodzią podwodną. Wkrótce okazuje się, że dowódca nie liczy się ze zdaniem podwładnych i ostro musztruje załogę. Atmosfera na pokładzie łodzi podwodnej coraz bardziej się zaognia, a Bledsoe planuje przejąć dowodzenie kosztem starszego dowódcy.


Film stanowi mieszankę przygody, sensacji i dramatu wojennego. Napięcie między głównymi bohaterami jest dosłownie namacalne i to nie tylko za sprawą pierwszorzędnego aktorstwa, ale może również ze względu na kwestie pozafilmowe. Wiadomo bowiem, że Gable i Lancaster nie wspominali pracy na planie jako sielanki. W rzeczywistości Lancaster robił sobie żarty z wieku starszego Gable'a, a ten nie pozostawał dłużny, bojkotując udział w niektórych scenach z filmu. Sporym zaskoczeniem jest niewątpliwie przyzwoity poziom scen batalistycznych. Film liczy sobie 61 lat, ale nie widać po nim mankamentów charakterystycznych dla dawnych produkcji. Także scenografia i kostiumy są bez zarzutu. Współcześni widzowie mogą jednak narzekać na tempo filmu, bowiem nie dzieje się tutaj tak dużo jak w kinie akcji z końca XX wieku. Jest za to więcej miejsca na psychologię bohaterów, na wczucie się klimat marynarzy toczących bój na śmierć i życie. Znawcy marynistyki mogą jednak kręcić nosem, gdy zobaczą tak dojrzałych mężczyzn w roli marynarzy. Zarówno Lancaster, jak i Gable byli po prostu zbyt starzy do swoich ról. Pytanie jednak, czy to w jakimkolwiek stopniu zaburza przekaz filmu? W moim odczuciu zupełnie nie. Wszak realizm i kino wojenne nie zawsze chodzą parami.

Burt Lancaster i Clark Gable

"Dramat w głębinach" zaliczyłbym do klasyki kina wojennego. Nie tylko ze względu na rozmach scen i efekty, ale przede wszystkim soczyste aktorstwo w wykonaniu legendarnych gwiazdorów. Jaka szkoda, że Gable i Lancaster nie mieli już okazji razem ze sobą współpracować. Film polecam każdemu fanowi klasycznego kina wprost ze "Złotej Ery Hollywood".

Ocena: 7/10 dobry

------
Polecam przeczytać recenzje But Not for Me

sobota, 21 września 2019

Rzymska wiosna Pani Stone (1961) Miłość potrzebna od zaraz

Tytuł: Rzymska wiosna Pani Stone
Tytuł oryginału: The Roman Spring of Mrs. Stone
Produkcja: USA, Wielka Brytania 1961
Obsada: Vivien Leigh, Warren Beatty, Lotte Lenya
Gatunek: Melodramat
Czas: 1 godz. 43 min.
Filmweb: 7,2/10

Uwielbiam ekranizacje sztuk Tennessee Williamsa! - piszę te słowa z całego serca, zapewniam. Dlaczego? Bo ich akcja nie jest oparta na strzelaninach, pustych postaciach, które mówią puste zdania. Tu każda postać coś znaczy, jest pełno wymiarowa – ma coś do powiedzenia, a jej historia jest szkieletem całego filmu. Podkreślam: tu każdy ma wpływ na fabułę. Jednocześnie napięcie w nich rośnie nie gorzej niż w najlepszych dziełach Hitchcocka - buduje się wolno, wzrasta powoli, w końcu eksploduje w ten cichy i wstrząsający sposób..

Vivien Leigh (Karen Stone) i Warren Beatty (Paolo di Leo)

Tym razem problematyka filmu skupia się na gwieździe, której czas przeminął: jest niezadowolona ze swoich występów, utwierdza ją w tym przekonaniu publiczność i jej niezbyt przychylna reakcja. Karen Stone (Vivien Leigh) - bo tak wypalonej gwieździe na imię – to dama (przynajmniej za taką się uważa), więc jak przystało na kobietę takiego statusu, wyjeżdża do Rzymu. A tam takie jak one nie cieszą się dobrą sławą. Młodych mężczyzn nie brakuje do umilania im czasu – w zamian dostają bardzo drogie prezenty. To niepisana reguła. Jednak Pani Stone trafia się zgoła kto inny: Paolo di Leo (Warren Beatty), etatowy kochanek, który odbiera ten związek nieco inaczej niż zwykle.

Vivien Leigh (Karen Stone)

Trzeba to napisać od razu: Williams nie zawodzi! Postaci tu zagrane są pełnokrwiste, żywe – nic, tylko przejąć się ich losami i w skupieniu czekać wyjaśnienia ich problemów: czy on naprawdę coś do niej czuje? Kim jest ten człowiek pod latarnią? Dlaczego wciąż ją śledzi? Jakie będzie zakończenie? Pytania nie dadzą Ci spokoju.

Karen Stone i Paolo di Leo

Na pierwszy plan wysuwa się konfrontacja kultury amerykańskiej z włoską, młodości z doświadczeniem, marzeń z rzeczywistością. Pani Stone nie może uwierzyć w krążące opinie na swój temat, z trudem przyjmuje do wiadomości, jakimi stereotypami kierują się ludzie – ile z nich to prawda? Z drugiej strony jest zagubiony młodzieniec, który do końca nie daje widzowi odpowiedzi na temat swych przekonań, nie zdradza tego, co wie, nie sugeruje, co może być prawdą.

Karen Stone

Zbrodnią było by nie wspomnienie o aktorstwie – świetnym jak przystało na ekranizacje sztuk tego pana: starzejąca się Vivien Leigh w roli Karen i Warren Beatty w roli jej kochanka – po prostu świetni, idealnie wypadli w swoich rolach! Wypada również wspomnieć nominowaną do Oscara Lotte Lenya w roli Contessy, opiekunki i wspólniczki Paolo.

Vivien Leigh i Warren Beatty

Jednak, mimo szeregu zalet czuję lekki niedosyt. To nie ten sam poziom co "Kotka na gorącym, blaszanym dachu" czy "Noc Iguany". Mógł tu zaważyć niedoświadczony reżyser – ale nie mi to rozstrzygać. Ja powiem tylko: warto.

Ocena: 7/10 dobry

------
Polecam przeczytać recenzje Pożegnalnego walca