sobota, 31 sierpnia 2019

Przeminęło z wiatrem (1939) "Frankly my dear, I don't give a damn..."

Tytuł: Przeminęło z wiatrem
Tytuł oryginału: Gone with the Wind
Produkcja: USA 1939
Obsada: Vivien Leigh, Clark Gable, Leslie Howard
Gatunek: Kostiumowy, Melodramat
Czas: 3 godz. 46 min.
Filmweb: 7,9/10

Czy jest taki film, o którym możemy powiedzieć wprost: "Klasyk pełną gębą!"? Owszem. Chodzi tu o absolutne arcydzieło liczące sobie już 80 lat (!), a mimo to wciąż wspaniałe, magiczne – jednym słowem: Ponadczasowe! Film, którego urok, abstrahując od swojego tytułu, nigdy nie przeminie.

Nigdy nie byłem wielkim fanem romansideł, filmów przepełnionych ckliwymi historyjkami, gdzie momentami robi się aż mdło od tych wszystkich przesłodzonych scenek, dialogów i przepychu kostiumów wraz ze scenografią. Z upływem czasu stałem się jednak otwarty na wszelkie gatunki filmowe, dlatego też postanowiłem sięgnąć po obraz uznawany za absolutną perełkę nie tylko melodramatu, filmu kostiumowego, ale mający także opinię arcydzieła, które zrewolucjonizowało kino, stając się absolutnym przełomem w jego historii. Początkowo zdystansowany i nawet nieco przerażony długością filmu (prawie 4h!), odpaliłem go i przystąpiłem do seansu… Nie mam zielonego pojęcia, kiedy te cztery godziny upłynęły, a po zakończeniu jeszcze długo pozostawałem w osłupieniu, zauroczeniu i zdumieniu. Ten obraz mnie po prostu oczarował!


Clark Gable (Rhett Butler) i Vivien Leigh (Scarlett O'Hara)

Mowa tu naturalnie o ekranizacji powieści Margaret Mitchell, a mianowicie "Przeminęło z wiatrem" kultowym obrazie, którego reżyserii podejmowało się aż trzech reżyserów, jednak to ostatecznie nazwisko Victora Fleminga (Oscar za reżyserię) figuruje nad pozostałymi twórcami. Film, który zdominował Galę Oscarów w 1940 r., otrzymując 8 statuetek z aż 13 nominacji plus dodatkowo 2 Nagrody Specjalne, w tym jedną za pionierskie osiągnięcia techniczne, natomiast drugą za wybitne osiągnięcie w użyciu koloru. Jak doskonale wiadomo w tamtym okresie dominowało jeszcze kino czarno-białe, dlatego każdy obraz zrealizowany w Technicolorze był z marszu określany jako wyjątkowy.



"Przeminęło z wiatrem" to prawdziwa uczta dla oczu – doskonałe zdjęcia, wspaniała scenografia, a to wszystko tak pięknie zmontowane, opowiedziane i zagrane, że cudna muzyka Maxa Steinera to tylko wisienka na torcie.


Vivien Leigh (Scarlett O'Hara) i Hattie McDaniel (Mammy)

Film opowiada o losach pięknej, beztroskiej i niemogącej się opędzić od adoratorów, a przy okazji wiodącej przyjemne i bogate życie dziewczynie – Scarlett O’Hara (przepiękna i genialna Vivien Leigh - Oscar). Trwająca przez dłuższy czas sielanka zostaje jednak w końcu zakłócona przez niesione przez wojnę zniszczenie. W chwili, gdy poznaje i wikła się w związek z zadziornym i awanturniczym Rhettem Butlerem (znakomity Clark Gable), następuje kolejny przełom w jej życiu.


Vivien Leigh, która dostała Oscara za rolę Scarlett O'Hary

Leigh Gable stworzyli jeden z najlepszych duetów w historii kina, (choć podobno sceny pocałunków przychodziły Vivien z niesmakiem z racji rzekomo nieświeżego oddechu Clarke'a) tak przejmująco odzwierciedlając książkowe pierwowzory, że każda scena z ich udziałem to absolutny majstersztyk. Szelmowski uśmieszek Gable'a i nieziemskie spojrzenie jednej z najpiękniejszych aktorek kina – czegóż chcieć więcej? No i warto również odnieść się do Oscara dla pierwszej w historii aktorki/aktora czarnoskórego, którą zgarnęła za rolę służącej Mammy – chyba wręcz stworzona do tej roli Hattie McDaniel.


Rhett Butler i Scarlett O'Hara

To coś więcej niż tylko piękny film o miłości, to przede wszystkim nakręcone z epickim rozmachem arcydzieło, które stało się prekursorem dla wielu późniejszych i dzisiejszych dramatów, melodramatów i wszelkich filmów romantycznych. Dziś już takich obrazów się niestety nie robi, co powinien zauważyć każdy, nawet ten, kto nie specjalnie przepada za starym kinem. Nie jest to co prawda pozycja dla każdego, wielu widzom "Przeminęło z wiatrem" może się oczywiście wydawać nudne i zbyt długie, jednakże jeśli uwielbiasz filmy ze znakomicie opowiedzianą historią z miłością oraz porcją wrażliwości i wzruszeń w tle – koniecznie musisz tego klasyka obejrzeć! Pod względem klimatu, naturalności i wysokiego poziomu autentyzmu zawartego w cudnym aktorstwie – wszelkie dzisiejsze – tak popularne zwłaszcza wśród dziewcząt – wyciskacze łez, do dzieła Fleminga się po prostu nie umywają. Obejrzyjcie i sprawdźcie, czy się mylę.

Ocena: 10/10 arcydzieło!

------
Polecam przeczytać recenzje Mogambo

piątek, 30 sierpnia 2019

To (1990) Nostalgiczna podróż na własną odpowiedzialność

Tytuł: To
Tytuł oryginału: It
Produkcja: USA, Kanada 1990
Obsada: Tim Curry, Richard Thomas, Annette O'Toole, John Ritter, Harry Anderson, Dennis Christopher, Tim Reid, Richard Masur
Gatunek: Horror
Czas: 3 godz. 12 min.
Filmweb: 6,8/10

Zrealizowane przez stację ABC "To" jest adaptacją jednej z najobszerniejszych powieści Stephena Kinga, dlatego też próba przeniesienia na szklany ekran książki liczącej sobie przeszło tysiąc stron, w dodatku bez wycinania ze scenariusza wielu istotnych dla fabuły wątków, wymagała odpowiedniego czasu antenowego. Pierwotnie reżyserem miniserialu został George Romero, a scenariusz uwzględniał większość wydarzeń z powieści, przez co "To" miało trwać około dziesięciu godzin i być podzielone na kilka dwugodzinnych odcinków. Po rezygnacji Romero, do projektu zaangażowany został Tommy Lee Wallace, a ABC ostatecznie zdecydowało się zekranizować całość w dwóch epizodach, których czas trwania zamknięto w około trzech godzinach.

Tim Curry (Pennywise)

Akcja pierwszej części opiera się na retrospekcjach, które sięgają 1960 roku. Miasteczkiem Derry od pewnego czasu wstrząsa fala morderstw popełnianych wyłącznie na dzieciach. Sprawcą jest tajemnicza istota - To, potrafiąca przybierać różne kształty. Najbardziej jednak potwór upodobał sobie postać Pennywise'a, Tańczącego Klauna. Głównymi bohaterami serialu jest grupa przyjaciół należących do "Klubu Frajerów". Bill, Stan, Beverly, Richie, Mike, Eddie i Ben to szkolni outsiderzy, którym przyjdzie zmierzyć się z prześladującą ich tajemniczą istotą. Oprócz głównego wątku walki ze złem, sporo czasu poświęcono na zrelacjonowanie wewnętrznych rozterek postaci i zachodzących w nich przemian. Każdy z dzieciaków ma inny typ osobowości i własne problemy. Bill na przykład obwinia się o śmierć młodszego brata. Ben mieszka w domu ciotki, gdzie jest szykanowany. Cierpiący na astmę Ed wychowuje się pod okiem dominującej matki. Mike na co dzień musi odpierać ataki na tle rasistowskim, a Beverly jest bita przez brutalnego ojca. Poziom gry aktorskiej jest zaskakująco dobry, zwłaszcza biorąc pod uwagę wiek młodych aktorów. Sprawna narracja i niezłe tempo akcji nie pozwalają się nudzić, skutecznie zachęcając do zapoznania się z dalszym biegiem wydarzeń.

Pennywise

Druga część rozgrywa się trzydzieści lat później, kiedy dorośli już "frajerzy", ponownie jednoczą siły, aby raz jeszcze odprawić demoniczne To. W stosunku do dziecięcych postaci, dorosłych bohaterów potraktowano powierzchownie. Sytuacji nie ratują też aktorzy, którym ewidentnie brakuje charyzmy, przez co ich bohaterowie są po prostu nudni i trudno się z kimkolwiek identyfikować. Najsłabszym ogniwem całej obsady jest flegmatyczny Richard Thomas, kompletnie nie pasujący do roli Billa. Spotkanie po latach, naznaczone dojmującym klimatem i refleksjami przyjaciół, pod względem narracji nuży. Na domiar złego rzadziej też na ekranie pojawia się Pennywise, który ubarwiał pierwszą część obrazu. Przygodowy ton poprzedniego odcinka zdecydowanie lepiej radzi sobie na przestrzeni lat, niż nostalgiczne dłużyzny jego kontynuacji. Winy można doszukiwać się między innymi też w długości filmu, bo chociaż materiał bazowy i tak został okrojony, dłużyzny dają się we znaki przez większość seansu.

Tim Curry

Najmocniejszym punktem serialu za to jest ukryty pod grubą warstwą makijażu Tim Curry. Pennywise w jego interpretacji to postać wielowarstwowa. Nie wywoła przerażenia u dorosłego widza, choć może zaintrygować, momentami rozbawić, ale czasami także być odpychającym. Oklaski należą się twórcom za budowanie nastroju pod każdorazowe pojawienie się klauna, bo zamiast pójść na łatwiznę i atakować jump scare'ami, pieczołowicie obmyślano sceny, które mają sygnalizować zbliżające się wielkimi krokami To. Dobre wrażenie pozostawia także ścieżka dźwiękowa Richarda Bellisa, zręcznie ilustrująca małomiasteczkowy klimat opowieści. Sceny zabójstw natomiast pozbawiono rozlewu krwi, ale trzeba mieć na uwadze, że to produkcja zrealizowana na potrzeby telewizji. Ataki Pennywise'a ograniczono głównie do najazdu spowolnionej kamery na krzyczącą ofiarę, przez co film, mimo podejmowanej tematyki, idealnie wpisuje się w schematy kina dla najmłodszych.

Tim Curry (Pennywise)

Z dzisiejszego punktu widzenia serial mocno nadgryzł ząb czasu, a najlepszym tego potwierdzeniem jest przyprawiający o ból głowy finał z gigantycznym pająkiem w roli głównej. Nawet przy dobrych chęciach "To" ciężko będzie utożsamiać z rasowym horrorem. Jak na opowieść o pokonywaniu demonów wyobraźni przystało, serialowi powinno być po drodze z gustami młodszej widowni, jednak z racji tak bardzo rozciągniętej historii, nawet z tym może być problem. Z kolei oglądających serial dawno temu warto przestrzec, aby porządnie zastanowili się nad sensem powrotu do miasteczka Derry, bo czasami może lepiej pozostawić wspomnienia takimi, jakie są.

Ocena: 5/10 średni

------
Polecam przeczytać recenzje Zdrazy

czwartek, 29 sierpnia 2019

Przygoda na Broadwayu (1949) Żegnaj, musicalu

Tytuł: Przygoda na Broadwayu
Tytuł oryginału: The Barkleys of Broadway
Produkcja: USA 1949
Obsada: Fred Astaire, Ginger Rogers, Wilson Wood, Carol Brewster
Gatunek: Komedia, Musical
Czas: 1 godz. 49 min.
Filmweb: 7,0/10

Po ogromnym sukcesie filmu "Parady wielkanocnej" Charlesa Waltersa z Judy Garland i Fredem Astaire'em studio MGM postanowiło pójść za ciosem i znów połączyć trio w jednym filmie. I tak powstał zamysł "Przygody na Broadwayu". Gdy jednak po rozpoczęciu zdjęć Garland coraz częściej spóźniała się lub w ogóle nie przychodziła do pracy postanowiono zawiesić ją, a do roli zatrudnić kogoś innego. Później okazało się, że już wtedy z psychiką Garland nie wszystko było w porządku. Tymczasem scenariusz wysłano do Ginger Rogers, która odeszła na przedwczesną emeryturę. Zachęcona dużymi pieniędzmi oraz możliwością współpracy z dawnym przyjacielem, Astaire'em, Rogers zgodziła się i wróciła do Hollywood.

Ginger Rogers (Dinah Barkley) i Fred Astaire (Josh Barkley)

Małżeństwo pary aktorów musicalowych, Josha (Fred Astaire) i Dinah (Ginger Rogers) Barkleyów przeżywa kryzys. Szczytowy punkt konflikt osiąga, gdy młody, ambitny i przystojny reżyser zauważa w Dinah potencjał dramatyczny i daje jej rolę w sztuce o życiu Sarah Bernard. Kobieta zakochuje się we współpracowniku. Jej mąż potajemnie dzwoni do niej po każdej próbie, przedstawiając się jako reżyser i udzielając jej wskazówek...

Dinah Barkley i Josh Barkley

Jak w każdym filmie Rogers i Astaire'a fabuła nie jest skomplikowana, ale bardzo różni się od pozostałych obrazów. Tylko tutaj Ginger i Fred nie poznają się i nie zakochują się w sobie, tylko od początku filmu są małżeństwem. O ile we wcześniejszych filmach ich perypetie prowadziły do zakochania się itd., o tyle tu grają małżeństwo przechodzące kryzys. Choć jest tu dużo elementów komediowych, to nie da się ukryć, że to już nie jest lekka komedia omyłek. Mimo nieco poważniejszej tematyki uważam, że jest to jeden z lepszych filmów duetu.

Ginger Rogers i Fred Astaire

Piosenki napisali Ira Gershwin i Harry Warren. Jedną piosenkę, "They Can't Take That Away From Me", Ira napisał wspólnie z bratem, George'em, wówczas już nieżyjącym, Ginger i Fred śpiewali ten utwór już 12 lat wcześniej, w "Zatańczymy?". Oprócz tego mamy jeszcze zabawną piosenkę wykonaną w stylu szkockim, "My One and Only Highland Flind", energiczny numer taneczny "Bouncin' the Blues" czy nieco bardziej elegancki "Swing Trot" (wszystkie Rogers i Astaire). Do tego jeszcze przekomiczny "A Weekend in the Country" (Astaire, Rogers, Levant), końcowy "Manhattan Downbeat" przypominający najlepsze czasy duetu czy fenomenalny "Shoes with Wings On" (Astaire, Rogers), w którym Fred tańczy z (a nie w) butami. Najładniejszy utwór, "You'd Be Hard to Replace" ("Będzie Cię trudno zastąpić", Astaire, Rogers), biorąc pod uwagę sytuacje z Judy Garland, zyskuje podwójne znaczenie.


Ginger jest świetna jako energiczna Dinah, gotowa na dobre zmiany, bardzo ambitna i perfekcyjna do bólu. Bardzo dobrze radzi sobie z rolą zatroskanego o żonę męża Astaire. Opiekuje się żoną, ale ma też swoje życie. Wspaniałe role drugoplanowe tworzą Oscar Levant jako zrzędliwy przyjaciel małżeństwa i jak zawsze zwariowana Billie Burke.

Ginger Rogers (Dinah Barkley) i Fred Astaire (Josh Barkley)

Film jest jedynym dziełem Rogers i Astaire zrealizowanym w studiu MGM. Jako jedyny został też nakręcony w całości w kolorze. Dzięki temu możemy podziwiać feerię barw obecną na ekranie. Kostiumy, zdjęcia, scenografia. Oprawie filmu nie ma co zarzucać, gdyż fachowcy spisali się na medal.

Fred Astaire i Ginger Rogers

Możecie nie lubić takich filmów, ale ten warto obejrzeć. Chociażby, aby zobaczyć króla i królową musicalu po raz ostatni w duecie.

Ocena: 9/10 rewelacyjny

------
Polecam przeczytać recenzje Parady wielkanocnej

środa, 28 sierpnia 2019

Mogambo (1953) Żar uczuć

Tytuł: Mogambo
Produkcja: USA 1953
Obsada: Clark Gable, Ava Gardner, Grace Kelly
Gatunek: Melodramat, Przygodowy
Czas: 1 godz. 56 min.
Filmweb: 7,0/10

Remake zwykle kojarzy się kinomanom z niezbyt udaną próbą oddania klimatu pierwowzoru i zwyczajnym skokiem na kasę widzów. Od reguły są na szczęście wyjątki jak chociażby melodramat "Mogambo".

Clark Gable wciela się w myśliwego Victora Marswella i zasadniczo powtarza rolę, jaką grał dwadzieścia lat wcześniej, w filmie Victora Fleminga, który znany w Polsce jest pod nieszczęśliwym tytułem "Kaprys platynowej blondynki". Rzeczony Marswell pracuje w Afryce gdzie poznaje Eloise, pozytywnie zakręconą atrakcyjną brunetkę, której wkrótce ulega. Tymczasem przybywa brytyjski naukowiec Donald Nordley (Donald Sinden) raz ze swoją piękną żoną, Lindą (Grace Kelly). Blondwłosa piękność błyskawicznie zostaje częścią miłosnego trójkąta.


Clark Gable (Victor Marswell) i Ava Gardner (Honey Bear Kelly)

Powstały w 1953 r. film został wyreżyserowany przez wielkiego Johna Forda ("Dyliżans" czy "Grona gniewu"), który zgromadził na planie bodaj wymarzoną obsadę. Etatowy kochanek i stary wyjadacz Hollywood Gable świetnie odnalazł się w scenach zarówno z Gardner, jak i początkującą wówczas Kelly. Charakteryzacja i prezencja aktora sprawiają, że od razu wiadomo kto w tym filmie jest samcem alfa, prawdziwym macho i zdobywcą kobiecych serc. Jego relacje z filmowymi kochankami są wiarygodne i to pomimo ponad dwu dekad różnicy wieku pomiędzy nimi.


John Ford, reżyser "Dyliżans", "Grona gniewu" oraz "Mogambo"

Siłą filmu jest jednak postać Eloise. Ujmuje widza w ckliwych scenach, jak i bardziej melancholijnych wątkach. Gardner jest bezkompromisowa i autentyczna – moim zdaniem to jej najlepsza rola w karierze za którą notabene została nagrodzona nominacją do Oscara. Podobnie zresztą jak Kelly. Obie jednak musiały uznać wyższość rywalek. Osobiście uważam jednak, że to czarnowłosa aktorka zdecydowanie lepiej zagrała niż jej koleżanka z planu. Być może to kwestia gustu, ale postaci Lindy zabrakło tej energii, pasji, którą emanowała Eloise.


Grace Kelly (Linda Nordley), Clark Gable (Victor Marswell) i Ava Gardner (Honey Bear Kelly)

Śledząc losy bohaterów, miałem niedoparte wrażenie, że film pełnił rolę quasi edukacyjną i jest swego rodzaju dokumentem z wyprawy na czarny ląd. Rodzajowe sceny z życia afrykańskich zwierząt czy safari musiały wówczas robić spore wrażenie. Była to prawdziwa egzotyka i nie lada gratka. Ponad 60 lat zrobiło jednak swoje. Nie trzeba być koneserem, aby wychwycić sztuczność niektórych scen, właśnie tych z rzeczoną fauną i florą. Taki już jest urok i przekleństwo dawnego kina. Na szczęście perypetie miłosne nie tracą swojego wyrazu nawet dziś.


Grace Kelly (Linda Nordley) i Ava Gardner (Honey Bear Kelly)

"Mogambo” to niezły film wielkich gwiazd i wielkiego reżysera. Pewnie, że ckliwy i wtórny, ale także subtelny za sprawą pięknych kobiet i wciąż aktualny.

Ocena: 7/10 dobry

------
Polecam przeczytać recenzje Zdrady

wtorek, 27 sierpnia 2019

Mój tydzień z Marilyn (2011) Z twarzą Marilyn Monroe

Tytuł: Mój tydzień z Marilyn
Tytuł oryginału: My Week with Marilyn
Produkcja: USA, Wielka Brytania 2011
Obsada: Michelle Williams, Kenneth Branagh, Eddie Redmayne, Emma Watson, Judi Dench
Gatunek: Biograficzny, Dramat
Czas: 1 godz. 39 min.
Filmweb: 6,6/10

Rok 1956. Będąca u szczytu sławy Marilyn Monroe (Michelle Williams) przybywa do Londynu, aby zagrać w filmie u boku Laurence'a Oliviera (Kenneth Branagh). Pomimo jej niezaprzeczalnego statusu gwiazdy i pożądanej na całym świecie seksbomby, występ u boku takiej osobistości jak sir Laurence jest dla niej niewątpliwą nobilitacją. Na miejscu jednak okazuje się, że sprawy wcale nie mają się tak kolorowo. Marilyn nie radzi sobie z presją, notorycznie spóźnia się na plan, zapomina swych kwestii, co utytułowanego aktora wyspecjalizowanego w szekspirowskim repertuarze doprowadza do furii. Atmosfera z dnia na dzień robi się coraz bardziej napięta, a hollywoodzki "nabytek" stres i smutki zagłusza za pomocą alkoholu i środków uspokajających. Sytuacja pogarsza się aż do momentu, gdy gwiazda znajduje wiernego powiernika w osobie młodziutkiego asystenta reżysera (Eddie Redmayne)...


Michelle Williams (Marilyn Monroe)

"Mój tydzień z Marylin" to ekranizacja wspomnień Colina Clarka, którego pierwszą pracą była właśnie posada trzeciego asystenta reżysera przy kręceniu "Księcia i aktoreczki", dziś już nieco zapomnianej komedyjki, w której wcześniej Laurence Olivier święcił triumfy na teatralnych deskach wespół ze swą małżonką, Vivien Leigh. W wersji filmowej pamiętną Scarlet O'Harę zastąpiła importowana z Fabryki Snów Monroe. W swych pamiętnikach Clark opisuje krótkotrwałą, acz intensywną znajomość (romans, to zdaje się, zbyt dużo powiedziane) z międzynarodowym symbolem seksu. Ile w tym fantazji, a ile prawdy, trudno w zasadzie określić. W każdym razie, owa "miłostka" ma charakter zdecydowanie platoniczny: Marilyn poszukuje przede wszystkim zrozumienia i wsparcia, które zaoferować może jej jedynie prostoduszny nowicjusz, nieskażony jeszcze panującymi w filmowym biznesie zepsuciem i zawiścią.



Stojący za kamerą "Mojego tygodnia z Marilyn" Simon Curtis odmalowuje zarówno tą specyficzną relację, jak i towarzyszące jej okoliczności w sposób barwny i pełen lekkości zarazem. Jego dzieło ogląda się jak rasowego "starocia" - film jest pełen naturalnego wdzięku i uroku, przepełniony nostalgicznym duchem, zabarwiony tu i ówdzie nutą delikatnego smutku, z reguły jednak zachwycająco pogodny. I poparty mocnym aktorstwem. Wcielająca się w Monroe (Williams) może nie tyle zachwyca (nie powiem, abym choć przez moment uwierzył, że oto mam przed sobą prawdziwą Marilyn), co spisuje się bez zarzutu. Świetnie radzi sobie z wrodzonym roztrzepaniem swej bohaterki, podobnie jak bezbłędnie wyśpiewuje piosenki z jej repertuaru. Kapitalny jak dla mnie jest Branagh jako legenda brytyjskiego teatru: raz autentycznie zabawny, kiedy indziej widocznie znużony, budzący zrozumienie i współczucie. Reszta obsady nie pozostaje daleko w tyle, jedynie w stosunku do grającego główną rolę Redmayne'a mógłbym mieć pewne zastrzeżenia - ten jego "wyszczerzony" uśmiech spokojnie mógłby działać jako straszak na każdą przedstawicielkę płci pięknej, która nie cierpi na zaawansowaną zaćmę. Ale cóż, nie da się też ukryć, że i rola mało atrakcyjna... 



"Mój tydzień z Marilyn" to przykład wysokiej klasy kina rozrywkowego, tego typu właśnie, jakie lubię najbardziej. Podkoloryzowane czy nie, takie powroty do złotych czasów X muzy zawsze mogły liczyć na mój poklask i uznanie. W obrazie Curtisa nie ma ponadto nawet cienia podejrzenia, że obcujemy z tanim żerowaniem na sensacyjnym temacie. Panuje w nim swobodna atmosfera z pogranicza bajki, jak przystało na wariację wokół historii Kopciuszka.

Ocena: 8/10 bardzo dobry

------
Polecam przeczytać recenzje Asfaltowej dżungli

poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Zdrada (1954) Szpiegowska rutyna

Tytuł: Zdrada
Tytuł oryginału: Betrayed
Produkcja: USA 1954
Obsada: Clark Gable, Lana Turner, Victor Mature, Louis Calhern
Gatunek: Dramat, Thriller, Wojenny
Czas: 1 godz. 48 min.
Filmweb: 5,8/10

Na przełomie lat 40. i 50. gwiazda legendarnego "króla Hollywood" Clarka Gable nie świeciła już tak jak za najlepszych, przedwojennych lat. Chociaż odtwórca Rhetta Butlera wciąż znajdował się na liście najbardziej dochodowych gwiazd Fabryki Snów (za 1948 i 1949 rok), to jednak nie miał już wielkiego wpływu na amerykańskie kino.  Znużony i zdegustowany odgrywaniem roli "czarusia" częściej próbował sił w westernach i kinie dramatycznym. Stąd jego udział w "Zdradzie" z 1954 r.

Film w reżyserii Niemca Gottfrieda Reinhardta, zdobywcy Złotego Niedźwiedzia za "Vor Sonnenuntergang", został w całości nakręcony w Europie, a konkretnie w Anglii oraz w Holandii, gdzie głównie rozgrywa się akcja. Scenariusz koncentruje się na działalności holenderskiego ruchu oporu w czasie II wojny światowej.


Clark Gable (Pułkownik Pieter Deventer) i Lana Turner (Carla Van Oven)

Agent Pieter Deventer (niezły Gable) werbuje do pracy przeciwko Niemcom owdowiałą Carlę van Oven (ucharakteryzowana na brunetkę Lana Turner) z zadaniem bycia łącznikiem między wywiadem a przeciwnikami nazistów w Holandii. Pikanterii dodaje fakt, że oboje mają się ku sobie, rozpoczynają romans. Po przeszkoleniu i dotarciu na okupowane tereny van Oven zostaje przejęta przez charyzmatycznego i nietuzinkowego przywódcę ruchu oporu, znanego lepiej jako "Scarf" (w polskiej wersji językowej "Fuler"). Jednakże wkrótce ruch oporu ponosi coraz większe straty w walkach z wrogiem. Dowództwo wywiadu podejrzewa, że w szeregach holenderskiej partyzantki działa zdrajca wobec czego P. Deventer podejmuje się  jego zdemaskowania. Poszlaki wskazują na van Oven.


Clark Gable (Pułkownik Pieter Deventer), Lana Turner (Carla Von Oven) i Victor Mature ("Scarf")

"Zdrada" łączy w sobie elementy z wielu gatunków – mamy tutaj i dramat wojenny, szpiegowski i wątek melodramatyczny. Film jest kolorowy, chociaż można odnieść wrażenie, że biel i czerń chyba lepiej korespondowałyby ze scenariuszem. Współcześnie dawne kino postrzegane jest, nie bez powodu, jako ckliwe i zbyt cukierkowe, ale na szczęście widz nie będzie narzekał na ten aspekt, śledząc losy głównych bohaterów filmu G. Reinhardta. Wątek miłosny został zaprezentowany dość subtelnie, a aktorzy uniknęli przesadnej teatralności, który mógłby ocierać się o groteskę. Do samej gry aktorskiej trudno mieć wielkie zastrzeżenia aczkolwiek nie można powiedzieć, że aktorzy odegrali tutaj jedne z lepszych kreacji w swojej karierze. Porządnie, ale bez błysku. Duże zastrzeżenia wzbudza wybór Victora Mature do roli "Scarfa". Czy śniady brunet o uśmiechu neapolitańskiego kochanka może być wymarzonym kandydatem do roli holenderskiego partyzanta? To pytanie retoryczne, a jednak! Twórcy wiedzieli "swoje" i w tej kwestii ponieśli zasadniczą porażkę. Być może odgórne wytyczne zdecydowały o takim, a nie innym castingu. Wskutek tego film traci na wiarygodności. Co najmniej kontrowersje, szczególnie z perspektywy widza wychowanego na "Avatarze", wzbudzać mogą sceny akcji, które dziś mogą budzić uśmiech politowania na twarzy. Biorąc pod uwagę wiekowość obrazu powinno się sporo wybaczyć. Niedostatki techniczne w jakimś stopniu rekompensują niepozbawione wdzięku sceny między Gable'em i Turner. Po prostu dobrze się ich ogląda podobnie jak sceny dialogowe z innymi żołnierzami. Niesmak budzi urwane zakończenie. Fabuła kończy się natychmiast po rozwiązaniu głównego wątku, a przecież aż prosi się o bardziej detaliczny i elegancki epilog wyjaśniający losy bohaterów.


Carla Von Oven i Pułkownik Pieter Deventer

Film nie zdobył uznania w oczach krytyków, spotkał się także z chłodnym przyjęciem widzów. "Zdrada" powinna znaleźć się w filmografii najbardziej zagorzałych fanów talentu Gable'a, ale reszta może sobie ten film spokojnie odpuścić.

Ocena: 6/10 niezły

------
Polecam przeczytać recenzje Ich nocy

niedziela, 25 sierpnia 2019

Ich noce (1934) Rozmowy nocą

Tytuł: Ich noce
Tytuł oryginału: It Happened One Night
Produkcja: USA 1934
Obsada: Clark Gable, Claudette Colbert, Walter Connolly
Gatunek: Komedia, Romans
Czas: 1 godz. 45 min.
Filmweb: 7,9/10

Frank Capra to jeden z klasyków amerykańskiego kina i czasów jego świetności, tzw. "złotej ery" hollywoodzkiej Fabryki Snów. Capra był jednym z magów wielkiego ekranu, który w swych filmach sławił prostotę życia, życzliwość wobec innych i bezinteresowność, które miały być wartościami przewyższającymi doczesne bogactwa i działać jako remedium na zło tego świata. Do jego sztandarowych dzieł, obok takich tytułów, jak "Pan Smith jedzie do Waszyngtonu" czy "Cieszmy się życiem" są niewątpliwe "Ich noce", z niezapomnianymi kreacjami Clarka Gable i Claudette Colbert.


Frank Capra, reżyser "Ich nocy", "Cieszmy się życiem" oraz "Pan Smith jedzie do Waszyngtonu"

Ona gra tu mocno rozpuszczoną panienkę z bogatego domu imieniem Ellie Andrews, która na przekór ojcu - milionerowi - ucieka w objęcia poślubionego po cichu lotnika. Zanim jednak dotrze z jednego krańca Stanów na drugi, poznaje Petera Warne'a, obdarzonego łobuzerskim czarem dziennikarza, który właśnie stara się znaleźć sposób na powrót do redakcji, z której został wydalony. Uciekająca córka bogacza może się okazać jego kluczem do sukcesu. Warne postanawia pomóc dziewczynie dostać się do ukochanego przebywającego na Wschodnim Wybrzeżu i jednocześnie wykorzystać nadarzającą się sposobność na wymarzony artykuł. Po drodze ta niedopasowana dwójka, którą połączyły "interesy", zapała jednak do siebie nieoczekiwanym, płomiennym uczuciem...


Clark Gable (Peter Warne) i Claudette Colbert (Ellie Andrews)

Cóż miałoby niby być tak niezwykłego w tej niezbyt odkrywczo brzmiącej historii? Ot, fabuła jak w co drugiej komedii romantycznej, do tego jeszcze film jest czarno-biały - tak zapewne brzmiałaby argumentacja przeciętnego nastoletniego widza. Tak, z dzisiejszej perspektywy "Ich noce" nie niosą ze sobą nic, o co warto by toczyć batalie. Prawdą jest na pewno, że Capra podłożył tu podwaliny pod gatunek współczesnych komedii romantycznych. Wystarczy jednak porównać powstające właśnie w dzisiejszych czasach produkcje z tym obrazem, aby zauważyć znaczącą różnicę. W omawianym filmie nie widać charakterystycznego dla dzisiejszego kina nastawienia na zysk. Zamiast tego "Ich noce" wciąż urzekają lekkością, wdziękiem i dowcipem, który nie musi być wulgarny, aby wywoływać rozbawienie. Świat skonstruowany na baśniowych podporach, a w nim każdy Kopciuszek ma swojego księcia. Nawet obowiązkowy happy end nie razi sztucznością, bo jest idealnie wpisany w konwencję. Poza tym jest też wspomniana para odtwórców głównych ról: Gable ze swym urokiem wiecznego chłopca, cynik z zasadami i gołębim sercem i partnerująca mu pełna wdzięku, obdarzona delikatną urodą Colbert. Bez tej dwójki (Oscary dla za obie pierwszoplanowe role) dzieło Capry nie byłoby tym samym, bo w końcu to oni sprawiają, że ich postaci są w stanie skraść serca widowni.


Clark Gable
Shriley Temple wręcza Oscara Claudette Colbert

"Ich noce" to już dziś klasyka, rzecz obowiązkowa dla każdego szanującego się kinomana, czego najdobitniej dowodzi choćby fakt, że jako jeden z zaledwie trzech filmów w historii zgarnął tzw. "Wielki Szlem", czyli Oscary w pięciu najważniejszych kategoriach (oprócz głównych ról, są to najlepszy film, scenariusz i reżyseria). Później ta sztuka udała się tylko przy okazji "Lotu nad kukułczym gniazdem" i "Milczenia owiec". Zestaw złotych statuetek w pełni zasłużony, mógłbym powiedzieć, że dziś już takich filmów się nie kręci, ale wiadomo, jak banalnie by to zabrzmiało. Zamiast tego stwierdzę po prostu, że rzadko natrafia się na film tak urzekający, że trudno mu cokolwiek zarzucić. Może być naiwny, może być staroświecki, ale jak na razie jest to jeden z moich pewniaków na chandrę. Bo "Ich noce" zawsze skutkują i drugich takich nie ma.

Ocena: 9/10 rewelacyjny

------
Polecam przeczytać recenzje Skłóconych z życiem

sobota, 24 sierpnia 2019

Asfaltowa dżungla (1950) Pod ciemną gwiazdą

Tytuł: Asfaltowa dżungla
Tytuł oryginału: The Asphalt Jungle
Produkcja: USA 1950
Obsada: Sterling Hayden, Louis Calhern, Jean Hagen, Marilyn Monroe
Gatunek: Film-Noir
Czas: 1 godz. 52 min.
Filmweb: 7,4/10

Podgatunek filmowy określany mianem "heist movie", może poszczycić się bogatą tradycją w amerykańskiej kinematografii. Im jednak owa tradycja dłuższa, tym ciężej z czasem w temacie powiedzieć coś nowego, zaskoczyć czymś oryginalnym, łatwo za to przedobrzyć. Dowodów na potwierdzenie dostarczają kolejne pozycje wpisujące się w ów nurt, które w dalszym ciągu, choć raczej już sporadycznie, trafiają na ekrany. W zetknięciu z ich jałowością (tytułów wymieniać nie będę, dość powiedzieć, że ostatnim pozytywnym zaskoczeniem w tej sferze były bodaj "Wściekłe psy"), tym chętniej sięga się do klasyki, by odświeżyć to, co stare, ale niszczycielskiemu upływowi czasu wciąż dzielnie się opiera.

Marilyn Monroe (Angela Phinlay) i Sterling Hayden (Dix Handley)

Do takich przypadków z pewnością zalicza się "Asfaltowa dżungla", zaadaptowany z kart książki W. R. Burnetta kryminał, jedno ze sztandarowych osiągnięć czarnego kina. Przenosimy się w nim do bezimiennego miasta na Środkowym Zachodzie Stanów, mrocznej metropolii, gdzie królują korupcja, przestępcze układy i przemoc. Tutaj też dokonać ma się zuchwały napad na jubilera, w którym udział bierze czterech zawodowców z półświatka. Plan wydaje się być dopracowany w każdym szczególe, nic nie ma prawa pójść źle. Jak to jednak zwykle bywa w takich przypadkach, nie sposób przewidzieć wszystkiego, a gdy jeden z elementów zawiedzie, wszystko inne także bierze w łeb...


Poprowadzona z zegarmistrzowską precyzją fabuła z miejsca zdradza dotyk fachowca: w końcu John Huston to człowiek, który kino noir niejako "wynalazł" i zdefiniował, tworząc ikonicznego dla gatunku "Sokoła maltańskiego". "Asfaltowa dżungla" to jego jeszcze jedno z kolei genialne "dziecko", na którym wzorowali się i wzorować będą niezliczeni twórcy. Mamy tutaj wszystko, co w obrazie o rabunku być winno: galerię barwnych osobników, prawdziwych typów "spod ciemnej gwiazdy", zdradę powodowaną chciwością, wreszcie sam skok i jego następstwa. Nie od dziś wiadomo, że zbrodnia nie popłaca, lecz sposób, w jaki utwierdza nas w tym twórca "Skarbu Sierra Madre", tylko dowodzi jego maestrii w panowaniu nad filmową materią: końcowe sceny naładowane są napięciem i fatalizmem, przed którym bohaterowie nie są w stanie się ustrzec, pomimo swych usilnych starań.

John Huston, reżyser "Sokoła maltańskiego", "Skarbu Sierra Madre" oraz "Asfaltowej dżungli"

Sprawiedliwość jest górą, lecz moralne zwycięstwo nie przynosi w tym przypadku pokrzepienia: w trakcie rozwoju wydarzeń zaczynamy bowiem pałać do poszczególnych postaci dramatu sympatią, kibicować im w ich zmaganiach z bezlitosnym przeznaczeniem. W końcu, jak mówi w pewnym momencie jeden z bohaterów, "zbrodnia to tylko kalekie dziecko ludzkiej zaradności", a zapełniające ekran oprychy to zdane na łaskę losu figury z innej, bardziej niebezpiecznej rzeczywistości, starające się jedynie wyrwać swój kawałek nieba w świecie przesiąkniętym zepsuciem. Taki jest mrukliwy brutal Dix (jedna z najlepszych ról w dorobku Sterlinga Haydena), taki tez jest "Doc" Riedenschneider (podobnież wielki Sam Jaffe) - chodzące sprzeczności, które jednak łączy jedna rzecz: marzenie o życiu w innym, lepszym miejscu, które pomóc im zrealizować może ta "ostatnia robota".

Jean Hagen (Doll Conovan) i Sterling Hayden (Dix Handley)

Są w "Asfaltowej dżungli" ukryta poezja i piękno, które cechują najwybitniejsze spośród dokonań czarnego kina. Ujawniają się w drobnych szczegółach, gestach bohaterów, niezdolnych do wyrwania się ze swej samotności. Widać ją choćby w wątku Doll (Jean Hagen), przyjaciółki Dixa, której oferuje on tymczasowy nocleg. Lub w rezygnacji, z jaką do swej klęski podchodzi szemrany adwokat Emmerich (Louis Calhern), rozdarty między lojalnością wobec żony, a pożądaniem, jakie wzbudza w nim młoda trzpiotka o smakowitej figurze Marilyn Monroe. Każde z nich boryka się ze swoją ułomnością, wybrakowaniem i każde w końcu przegrywa. Nie trzeba napadać na banki, ani kraść biżuterii, by rozumieć, o jaką stawkę toczy się ta walka.

Ocena: 9/10 rewelacyjny

------
Polecam przeczytać recenzje Wszystko o Ewie